Jeśli o milczenie chodzi, to Meredith jest idealnym partnerem w tej sprawie. Nigdy nie lubiła zbędnych słów, a i w tym przypadku... co miałaby niby powiedzieć? Zapewnianie, że będzie dobrze i inne bzdety, nie są w jej stylu. Poza tym... bądźmy realistami, ich plan wcale nie wyglądał na bezpieczny i wcale nie było powiedziane, że się powiedzie. Lepiej o tym nie rozmawiać.
Udało im się opuścić teren zamku właściwie bez problemu, co było niezbyt dobrym znakiem i zdecydowanie ktoś powinien zostać powiadomiony o tym niedociągnięciu w ochronie szkoły. Ale to po powrocie. O ile przeżyją. I o ile ktoś będzie chciał ich słuchać po tym wszystkim, czego zamierzają się dopuścić.
Dotarły na miejsce, które Meredith wskazała dziadkom, jako punkt spotkania. Jeszcze ich nie było, ale to kwestia minut. Poprawiła szalik, bo nieprzyjemny wiatr wdzierał się za kołnierz i spojrzała na Charline przeszywająco. Powinna ją nieco ostrzec.
- Nie daj się wyprowadzić moim dziadkom z równowagi. Są bardzo... złymi ludźmi. Nie lubią obcych, są niemili i będą cię sprawdzać. Trzymaj fason. - Mówiła bardzo cicho, żeby nie zostać usłyszaną, jakby jej rodzina pojawiła się gdzieś niedaleko. Wiatr jej w tym pomagał, w dużej mierze zagłuszał, ale Botwright była wystarczająco blisko, żeby usłyszeć to, co Meredith miała jej do powiedzenia.
- Najlepiej... ignoruj to, co mówią, jeśli nie mówią bezpośrednio do ciebie. - Czyli to, co robi Mer!